niedziela, 13 lipca 2014

Samotny Wilk: Rozdział 5

Ciemność. Ból. Chłód. Palący chłód.
Z trudem otworzyłam oczy, najpierw kilkakrotnie mrugając. Myślałam, że pomoże mi to dowiedzieć się, co do diabła się ze mną działo, ale myliłam się. Przed oczami migały mi rozmaite kształty. Żaden jednak nie był wystarczająco wyraźny, aby rozpoznać w nim coś konkretnego. Dlatego też znów je zamknęłam, tym razem nie zdobywając się na wystarczająco dużo siły, aby spróbować po raz kolejny unieść powieki.
***

- Czuję się dobrze – po raz kolejny zapewniłam rodziców, którzy wpatrywali się we mnie ze zmartwionym wyrazem twarzy. – Naprawdę – widziałam jednak, że mi nie uwierzyli.
- Nasz sąsiad twierdzi, że był świadkiem twojego omdlenia. To cud, że nie natrafiłaś na kamień albo krawężnik. Nicole, mogłaś zginąć! – matka wydawała się być wstrząśnięta.
- Co ty… - urwałam w połowie, nie chcąc kończyć zdania, zawierającego na końcu przekleństwo. Ojciec błędnie to odczytał. Jak zwykle.
- Pewnie nic nie pamiętasz – powiedział po krótkim namyśle, uśmiechając się uspokajająco. – Poszłaś na spacer. Cała ta sytuacja z Liv…
- Liv! – przerwałam mu, wytrzeszczając oczy. – Gdzie ona jest?!
- W szpitalu… Tego też nie pamiętasz? – moja rodzicielka była na skraju depresji.
- Chcę do niej jechać!
- Nick, wszystko ci wyjaśnimy, tylko bądź cierpliwa…
- Do jasnej cholery, pamiętam! Zabierzcie mnie do niej jak najszybciej! – krzyknęłam, nie mogąc powstrzymać tłumionych dotąd emocji. Rodzicom niespecjalnie spodobało się przekleństwo, bo zmarszczyli złowrogo brwi. Oboje. Cudownie. Nie dość, że o mało nie zginęłam z rąk, a raczej kłów wampira, to jeszcze mam przerąbane w domu.
Gwałtownie zachłysnęłam się powietrzem, przypominając sobie spotkanie z Jamesem. On… całował mnie po szyi. Albo gryzł. Gryzł. ON PIŁ MOJĄ KREW.
Moja ręka automatycznie powędrowała w miejsce, w którym powinna widnieć rana, świadcząca o tym, że nie zwariowałam. Że wampiry istnieją, a James był jednym z nich. Nie wyczułam nic prócz nietkniętej, gładkiej i jakże delikatnej skóry. Jakim cudem nie pozostawił po sobie nawet najmniejszego śladu? Ciągle pamiętałam niesamowity, palący ból w momencie ukąszenia. Ten mężczyzna był bestią – pomyślałam, przypominając sobie jego twarz. Dziwiło mnie tylko dlaczego nie kazał mi zapomnieć.
Ojciec wziął kluczyki od samochodu i wyszedł z domu. Powlokłam się za nim, myślami nadal przebywając jednak całkowicie gdzieindziej. Zajęło mi kilka minut, zanim zorientowałam się, że straciłam przecież przytomność. Nie miał czasu, aby mnie zahipnotyzować. Musiał uratować mi życie. Czy raczej nie dopuścić do mojej śmierci. Ale jak on tego dokonał?
Stanęliśmy przed budynkiem szpitalnym. Porzuciłam na moment ponure rozmyślania o stworzeniach, które nigdy nie istniały i istnieć nie powinny, zamiast tego rzucając się w stronę drzwi wejściowych.
- Przepraszam – zaczepiłam jedną z przechodzących obok mnie pielęgniarek. – Gdzie znajdę Livette Tewor?
- Pokój 209, na drugim piętrze – uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, co jednak odniosło przeciwny skutek. Skoro chciała mnie pocieszyć, to czy nie oznaczało to, że Liv była w kiepskim stanie? Oczy zaszkliły mi się, ale grzecznie podziękowałam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę windy. Dalsza część zadania poszła mi sprawnie. W ciągu kilku sekund stanęłam pod drzwiami z numerem 209, ale zanim zdążyłam je uchylić, poczułam ciężar na lewym ramieniu.
- Przykro mi, ale w chwili obecnej nie można nikomu odwiedzać panny Livette – patrzył na mnie młody mężczyzna. Bez wątpienia był lekarzem. Jego wzrok wyrażał współczucie, ale i zadziwiający spokój. Pełen był uczucia. Przełknęłam gulę, która zaczynała tworzyć mi się w gardle.
- Czy coś jest nie tak? – zmarszczyłam brwi, odwracając się do niego przodem, a on zabrał rękę.
- Arthur Maxfield – przedstawił się, ujmując moją dłoń, a ja odwdzięczyłam mu się podaniem mojego imienia i nazwiska. – Naprawdę współczuję, ale nie mogę udzielić pani żadnych informacji na ten temat. Rozumie pani, prawda? – pokiwałam głową, odwracając wzrok, bo do oczu cisnęły mi się łzy.
- Hej – chwycił mój podbródek, obracając moją twarz w swoją stronę. Zrobił to niewyobrażalnie delikatnie, ale jednocześnie pewnie. Wiedział, czego chciał, czym bardzo mi zaimponował. – Proszę się nie łamać. Jeżeli pani to pomoże, to panna Tewor będzie przenoszona za pół godziny, więc ma pani okazję ją zobaczyć – uśmiechnął się delikatnie, widząc jak zmienia się mój nastrój. – Ale jakby ktoś pytał, to nie ja pani o tym wspomniałem – mrugnął do mnie figlarnie, uśmiechając się szerzej, po czym zaczął powoli iść korytarzem.
- Panie Maxfield? – odwzajemniłam jego uśmiech, kiedy się do mnie odwrócił. – Dziękuję.
- Proszę mówić do mnie Arthur – jego oczy błyszczały.
- Nicole – przygryzłam wargę, nieco zakłopotana spojrzeniem, jakie mi rzucił. Zauważył to, co tylko go rozbawiło.
- Do zobaczenia – uśmiechnął się czarująco, tym razem naprawdę odchodząc.

***

Siedziałam na szpitalnych krzesełkach, kontemplując, czy Arthur był blondynem czy szatynem, kiedy z pokoju 209 wysunęło się wysokie łóżko. Było ono inne niż wszystkie jakie do tej pory widziałam, co mocno mnie zaniepokoiło. Na łóżku leżała Liv. Jej włosy zwisały po jego obu stronach, a ręce i nogi przykryte były cienką kołdrą. Nie była rozłożona ona naturalnie, ale starannie upchnięta po obu stronach leżanki, jakby miała coś ukrywać. Przez moment nic nie było dla mnie zrozumiałe, gdy nagle moja przyjaciółka szarpnęła się mocno w spazmie bólu, odkrywając jedną ze swoich dłoni. Była przypięta do łóżka skórzanym pasem. Nie mogłam dłużej usiedzieć w miejscu. Zerwałam się na równie nogi, wykrzykując jej imię i wpadając pomiędzy prowadzących ją lekarzy. Mocno ścisnęłam jej ramię, a moje oczy zaszły łzami. Spojrzała na mnie nieprzytomnie, lecz kiedy zorientowała się, że nie jestem kolejną pielęgniarką, szerzej otworzyła oczy.
- Jutro! Nicole, musisz się pospieszyć! Piwnica Marley’ów! Błagam cię, zrób to dla mn… - przerwała, wydając z siebie przerażający krzyk bólu i rozpaczy. Byłam pewna, że nie ma siły dalej z tym walczyć.
- Nie zostawiaj mnie! Nie waż się mnie zostawiać! – potrząsnęłam nią, ale to nic nie dało. Wokół siebie słyszałam stanowcze głosy, które widocznie bardzo chciały mi coś przekazać, ale teraz liczyła się tylko Liv. Dopóki nie zostałam odciągnięta na bok. Ktoś chwycił mnie w talii. Jego uścisk był subtelny, ale pewny. Nie puścił mnie nawet wtedy, gdy łóżko mojej przyjaciółki zniknęło za rogiem. Wówczas to uświadomiłam sobie, że jakimś cudem znalazłam się na dworze, w dodatku za szpitalem. Gwałtownie odwróciłam się, zamierzając przyłożyć nieznajomemu w brzuch, bo w końcu nie powinien wtrącać się w nieswoje sprawy, ale jakimś cudem zdążył mnie powstrzymać. Patrzyłam w topazowe oczy Arthura.
- Przepraszam – zadrżałam lekko, bynajmniej nie z zimna czy strachu. I on o tym wiedział.
- Nic się nie stało – uśmiechnął się, lekko zsuwając dłonie na moje biodra. Nie zareagowałam. Jakoś mi to nie przeszkadzało. Powietrze zrobiło się gęstsze. Teraz, kiedy ten młody lekarz stał tak blisko mnie, mogłam dokładnie określić barwę jego włosów. Były w kolorze mocno ciemnego miodu. Mój oddech był płytki.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak blisko siebie staliśmy, dopóki przypadkiem nie dotknęłam jego ust moimi. Gdy to poczuł, spuścił wzrok, spoglądając na moje wargi, zaraz znowu spoglądając mi w oczy. Ostrożnie, ale odważnie złączył nasze usta. Chociaż nigdy w życiu z nikim się nie całowałam, wiedziałam co mam robić. Podążałam za nim, za rytmem, jaki on nadawał. Na początku były to delikatne muśnięcia, ale z każdą sekundą oboje robiliśmy się coraz bardziej pewni siebie. A może to tylko ja zyskiwałam na pewności? Wydawało mi się, że Arthur wiedział czego chce tak samo jak wtedy przy pokoju Liv. W pewnym momencie oderwał się ode mnie, wyraźnie zakłopotany.
- Wybacz, nie powinienem – widziałam, że chciał się wycofać, dlatego kiedy chciał zabrać ręce z moich bioder, przybliżyłam się do niego jeszcze bardziej, całując go i wsuwając palce w jego włosy na karku. Przez chwilę walczył ze sobą, ostatecznie jednak się poddając i przyciskając mnie do siebie. Kiedy zabrakło nam tchu po prostu przerwaliśmy, wpatrując się w siebie bez żadnej nieśmiałości czy niepewności. Jakby to, co stało się przed chwilą, było zupełnie normalne.
- Dziękuję – szepnęłam. – Znowu poprawiłeś mi nastrój – uśmiechnęłam się lekko.
- Tym razem zadziałało to w obie strony – zapewnił, wyraźnie szczęśliwy. – Spotkamy się jutro? – energicznie pokiwałam głową. – W parku. Może być o 12:00?
- Tak – zacisnęłam usta, spuszczając wzrok, a Arthur delikatnie musnął je swoimi, przez co natychmiast je rozluźniłam.
- Tak lepiej – uśmiechnął się, zakładając mi za ucho kosmyk włosów. – Do jutra.
- Do jutra – zgodziłam się, odprowadzając go tęsknym spojrzeniem. 

*~*

Przepraszam, że tak późno dodaję. Miałam co prawda już gotowy, ale jakoś nie potrafiłam znaleźć czasu, aby włączyć laptop. Piszcie, co myślicie. Póki co daruję sobie te komentarze, bo widzę, że za jest za mało zainteresowanych. 
Jula xoxo

wtorek, 3 czerwca 2014

Samotny Wilk: Rozdział 4

Liv ciągle leżała na ziemi. Rękami objęła swą głowę, wkładając ją pomiędzy nogi, a z jej ust wydobywał się głośny krzyk. Rude włosy dziewczyny rozpłynęły się po podłodze, tworząc nań ognisty dywan. Dopiero teraz zauważyłam, że Liv płakała. Łzy spływały po jej policzkach strumieniami, jedna po drugiej. Widok ten sprawił, że udało mi się zareagować szybciej niż inni. Rzuciłam się na podłogę, klękając przy niej i kładąc moją chłodną rękę przy jej czole. Było gorące niczym nagrzane żelazko, ale wytrzymałam. Wiedziałam, że temperatura mojego ciała działa na nią kojąco.
- Liv, co się dzieje? – zapytałam z nadzieją, że nagle wszystko stanie się jasne.
- Są źli… Tak bardzo źli – znów zapłakała. Jej łkanie przerwał kolejny, niekontrolowany jęk bólu. Jedynie ja rzuciłam się jej na pomoc. Pozostali uczniowie w przerażeniu obserwowali całą tę sytuację, jednak nie zbliżyli się ani na krok. Nie wiedziałam czy uważać to za akt grzeczności, czy brak manier. Nie potrafiłam myśleć logicznie.
- Nic nie rozumiem – wyznałam równie zrozpaczona jak moja przyjaciółka. – O kim mówisz?
- Nie mogę, nie pozwolą mi. Przepraszam, Nicole. Tak bardzo mi przykro… - widocznie chciała powiedzieć coś więcej, ale jakaś dziwna, nieznana mi siła oddziałała na nią po raz kolejny, przez co wrzasnęła przeraźliwie, kuląc się i ciągle trzymając dłonie na swych skroniach.
- Ciii, spokojnie – szepnęłam, a do moich oczu napłynęły łzy. Co się do cholery działo? Oczy rudowłosej zaczęły powoli się zamykać, ukazując w międzyczasie białka. – Liv! Patrz na mnie, do diabła! – z trudem uniosła powieki, spod których spoglądały na mnie szare, zmęczone źrenice.
- To będzie pojutrze. Stara piwnica Marleyów – wyjęczała szybko, gwałtownie, na jednym wdechu. Przeszedł ją dreszcz, a oczy całkowicie się zamknęły. Zanim straciła przytomność, mocno ścisnęła moją rękę, raz jeszcze krzycząc z bólu.


- Nicole Hale? – usłyszałam za sobą delikatny, ale stanowczy i wyraźnie zniecierpliwiony głos wolontariusza karetki pogotowia. – Odejdź od tej dziewczyny. Musimy natychmiast zabrać ją do szpitala – wyjaśnił pospiesznie, kiedy odwróciłam się w jego stronę. Nawet nie zauważyłam, że po moich policzkach spływały łzy. Podeszły do mnie dwie dziewczyny, które poznałam poprzedniego ranka. Cleo i Monica, jak dobrze pamiętałam. Przytuliły mnie mocno i pocieszająco pogładziły po plecach, a ja wtuliłam się w nie i zaczęłam jeszcze głośniej łkać. Wolontariusze nie pozwolili mi jechać z Liv do szpitala, co przyprawiło mnie o jeszcze bardziej ponury humor.


Była godzina 17:46. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Coś mówiło mi, że muszę pójść do szkoły. Teraz. Ale dlaczego? Może ta cała scena z Liv źle na mnie wpłynęła. Tak to sobie tłumaczyłam, żeby nie zgłupieć. Tak naprawdę wiedziałam jednak, że chcę znów spotkać czarnookiego. Jakimś cudem wiedziałam również, że on także będzie w tej placówce. Że będzie na mnie czekał.
Zegarek na mojej szafce wskazuję 52 minuty po 17. Nie mogłam dłużej zostać w swoim pokoju. Po prostu podniosłam się z łóżka i powoli ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Spotkałam się z współczującym spojrzeniem taty, który właśnie w tym momencie musiał wyjść z łazienki.
- Potrzebuję spaceru – wytłumaczyłam szybko, biorąc z wieszaka kurtkę i otwierając drzwi. Ojciec nie oponował.
- Zaraz się ściemni. Wracaj szybko – ostrzegł jedynie, a ja kiwnęłam głową, jednocześnie mijając go i wychodząc na zewnątrz. Wiedziałam, że rodzice mogą obserwować mnie z okna, więc starałam się wyglądać na taką, co błąka się bez celu, wyraźnie spaceruje, a nie pędzi na spotkanie z niemal nieznajomym sobie mężczyzną. Kilka razy zatrzymałam się, rozglądając i głęboko wzdychając, ale bałam się, że moje ruchy mogą okazać się zbyt nerwowe. Mimowolnie czas mnie gonił. Wreszcie na pozór spokojnym krokiem zaczęłam oddalać się w kierunku lasu, przez który chodziłam do szkoły. Tym razem pokonałam go w kilka minut, niemalże biegnąc. Kiedy łapałam za klamkę szkolnych drzwi, byłam kompletnie wycieńczona. Niestety, nie sprzyjało mi dzisiaj szczęście, bo kiedy nań nacisnęłam, okazało się, że wejście było zamknięte.
Idź od tyłu.
Myśl ta pojawiła się w mojej głowie tak szybko, że nie mogła należeć do mnie. Poza tym, to nie był mój głos. Wzdrygnęłam się, uświadamiając sobie, że już gdzieś słyszałam taki ton. Czarne oczy. Drapieżny uśmiech. Wstrząsnął mną pojedynczy dreszcz.
Bezwiednie powędrowałam w stronę ścieżki prowadzącej za budynek szkolny. Oddychałam nienaturalnie płytko, bowiem źle kojarzyła mi się ta część liceum. To tutaj znalazłam martwego Patricka. Od tamtego wydarzenia starannie unikałam tylnego wyjścia. Aż do teraz.
Kiedy przekroczyłam próg szkoły, odetchnęłam z ulgą, zerkając na zegarek. Była godzina 18:00.
Nie zdążyłam nawet pomyśleć o miejscu, w które miałam się udać, a moje nogi same zaczęły iść. Prowadziły mnie w stronę klasy dwadzieścia dziewięć. Wiedziałam, że czeka tam na mnie czarnooki. Dziwne było to, że nie mogłam przypomnieć sobie jego imienia.
- James – gwałtownie zachłysnęłam się powietrzem, widząc przed sobą te piękne, a zarazem tak niebezpieczne, ciemne tęczówki. Mężczyzna pojawił się przy mnie zupełnie niespodziewanie, bo od razu, gdy przekroczyłam tylko próg pracowni klasowej. Przysięgam, że po prostu utonęłam w czarnym złocie, jakie przelewało się w jego oczach. Kiedy już oderwałam od nich wzrok, wszystko wróciło.

- To nie ja go zabiłam - wydusiłam drżącym głosem, na co mężczyzna się zaśmiał.
- Oczywiście, że nie ty. To byłem ja - powiedział głośniej, wyraźnie zadowolony z siebie. Mnie zaś ogarnęła nowa fala strachu.

- Niemożliwe! Jak mogłam o tym zapomnieć?! – szeroko otworzyłam oczy, a James zaśmiał się, zaś jego twarz wyrażała satysfakcję. – Ty! – wskazałam na niego palcem, jednocześnie odpychając go od siebie. – Zabiłeś Patricka! – ledwo wierzyłam w to co mówię. – I kazałeś mi mówić, a ja mówiłam – przed oczami kolejno stawały mi wszystkie wspomnienia związane z Jamesem. – Kim ty do diabła jesteś?!
- Demonem – uśmiechnął się przebiegle. – Nie ruszaj się – mówiąc to, patrzył w moje oczy. W tym momencie nie tylko nie mogłam, ale i nie chciałam się poruszyć. Jego słowa miały taką moc…
Mężczyzna zmrużył oczy, z zadowoleniem obchodząc mnie dookoła. Zatrzymał się za mną, a jego usta nagle znalazły się niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Przytulił je do mego policzka, zjeżdżając niżej, aż do szyi. Tam się zatrzymał. Poczułam, jak otwiera usta; chciałam znaleźć się daleko stąd. Pragnęłam, aby moje wyjście z domu nigdy nie miało miejsca. Ale choćbym wkładała niewiarygodnie dużo siły w próby poruszenia się, nic się nie działo.
Jęknęłam, czując nagły ból pulsujący z miejsca, do którego przykładał usta mój oprawca. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że po moim dekolcie spływa krew, a James mruczy z lubością. Połączyłam fakty. Mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Choć w głowie formowało mi się już prawidłowe słowo, nie mogłam uwierzyć, że legendy są prawdziwe.
Wampir.
Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam wydusić z siebie nawet pojedynczego dźwięku. Nagle zupełnie opadłam z sił. Moje nogi wydawały się być z waty – nieustannie uginały się pode mną, powodując jeszcze większy ból szyi. Kły Jamesa wyrządziły na niej wiele szkód.
W pewnym momencie przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamki. Powieki dziwnie mi podskakiwały, a umysł stał się niezwykle powolny. Odpłynęłam. Ostatnie, co zapamiętałam to zakrwawiona twarz młodego chłopaka, który starał się nie dopuścić do mojego omdlenia. To była twarz demona.


***

Nie potrafiłam wyrazić tego, jak bardzo pragnęłam otworzyć oczy. Chciałam się poruszyć, krzyknąć. Nie mogłam.
Poczułam jak ktoś przykłada mi do ust ciepły przedmiot. Może nie miałam racji, ale odnosiłam wrażenie, że było to ludzkie ciało. Mokre.
- Pij – usłyszałam ostre polecenie, a czyjeś palce rozsunęły mi usta, aby mogła do nich wpłynąć ciecz, sącząca się z czegoś, co ciągle miałam przy swojej twarzy. Nie wiedząc jak zareagować, po prostu się posłuchałam. Miałam wrażenie, że czuję rdzę i sól, jednak zignorowałam to, połykając nieznajomy płyn łyk za łykiem. W którymś momencie zostałam pozbawiona jego dopływu. Równoznaczna z tym była kolejna utrata przytomności.


*~*

Tak, tak, nie było 16 komentarzy, a szkoda. Postanowiłam jednak dodać czwarty rozdział nieco szybciej, żeby wynagrodzić co niektórym fakt, że poprzedni był bardzo krótki. Mam nadzieję, że sprostałam waszym wymaganiom. Czekam na komentarze. Again. 16 = następny.
Ponadto postanowiłam nieco porozgłaszać blog. Będziemy mieć swoje bannery. Póki co miałam czas wykonać tylko jeden, ale wkrótce powinno to się zmienić. Jeśli ktoś z was obecnych tutaj posiada inny blog, forum bądź jakąkolwiek stronę www chętną do wymiany, zapraszam do zgłaszania się w dziale "Wymiana".


Banner wygląda tak:

Zaś jego kod html:
<a href="www.allthatmattersxx3.blogspot.com"><img src="http://oi57.tinypic.com/32zuoic.jpg"></a> 

Wszystkie bannery będą umieszczane w wyżej wymienionym dziale, zaś te nowe - również prezentowane pod właśnie którymś z ostatnio dodanych rozdziałów. Jeśli uda mi się wykonać ich więcej przed opublikowaniem następnej części opowiadania - wrzucę je tutaj. No to chyba tyle. Całuski i uściski.
Jula xoxo

niedziela, 4 maja 2014

Samotny Wilk: Rozdział 3

Te oczy prześladują mnie już od kilku dni. Nie dałam rady jednak przypomnieć sobie, skąd je znam. Czuję się tak, jakbym przez jakiś czas postrzegała wszystko wokół, ale nie była świadoma tego, co się generalnie dzieje. A najgorsze jest to, że nie potrafię skupić się na tych oczach dłużej, niż na jakąś minutę. Zaraz potem moje myśli bezwiednie schodzą na całkowicie inny tor, a ja zapominam o czym rozprawiałam. Czy to nie początek amnezji?
Nie wiem jak się zachować ani co myśleć. Wiem jedynie, że nie powinnam mówić nikomu ani o swoich dziwnych snach, ani o tych tęczówkach. Z niewiadomego powodu wydawało mi się, że wiedza o tym może być niebezpieczna.
Po raz kolejny zatopiłam się w myślach, idąc szkolnym korytarzem. Nie zauważyłam wyciągniętych nóg jakiegoś chłopaka, bezwiednie potykając się o nie i upadając na ziemię. Z ust wypsnęło mi się przekleństwo, a ja szybko poderwałam się z podłogi.
- Przepraszam cię bardzo - mruknęłam, szukając spłoszonym wzrokiem twarzy poszkodowanego człowieka. Gdy już trafiłam na jego oczy, zamarłam z przerażenia, jednocześnie zachłystując się powietrzem. Uderzyła mnie czerń bijąca z jego tęczówek.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się niepewnie, podając mi moją torbę, która zleciała mi z ramienia. Nie zareagowałam jednak na jego gest, co wyraźnie go zdziwiło. - Coś nie tak? - zapytał, marszcząc brwi, a mi ten gest wydał się dziwnie znajomy.
Otrząsnęłam się z otępienia tylko po to, aby odpowiedzieć "nie", po czym grzecznie podziękowałam za pomoc i udałam się w kierunku odpowiedniej klasy. Widok zimnych, czarnych tęczówek zaczął prześladować mnie ze zdwojoną siłą.
- Nicole, prawda? - wzdrygnęłam się, słysząc nagle jego głos tuż obok mnie. Bezwiednie kiwnęłam głową, starając się nie podnosić wzroku, aby nie spotkać jego przerażających oczu. Na moje nieszczęście wchodziliśmy właśnie w wąski, najmniej uczęszczany korytarz. Nie zdążyłam zareagować, kiedy przycisnął mnie do zimnej ściany, chwytając za podbródek i zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
- Będziesz dzisiaj o osiemnastej w klasie numer dwadzieścia dziewięć. Nikomu nic nie powiesz - szepnął, a ja poczułam, że skądś znam tę dziwną sztuczkę z powiększaniem i pomniejszaniem źrenic.
- Będę dzisiaj o osiemnastej w klasie numer dwadzieścia dziewięć. Nikomu nic nie powiem - powtórzyłam, nie zdając sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół mnie.
- Własnie. Do zobaczenia - puścił mi oczko, oddalając się swobodnym krokiem w kierunku, z którego przyszedł. Zmarszczyłam brwi, nie za bardzo pamiętając, jak potoczyła się nasza rozmowa, ale po krótkiej chwili wzruszyłam ramionami i poszłam w ślady prawie poznanego chłopaka - odwróciłam się i pomaszerowałam w kierunku klasy, do której zmierzałam przed niefortunnym potknięciem się o jego nogi.

Siedziałam obok Liv - rudowłosej dziewczyny o szarych oczach i bardzo sympatycznej osobowości. Dodatkowo była dobra z historii, a tego mi było trzeba. Przy naszej pierwszej rozmowie zarzekłam się, że będę spisywała od niej jak leci na sprawdzianach, a przy odpowiedziach potrzebować będę pomocy. Nie wiem, czy wzięła to na poważnie, ale naturalnie wyraziła zgodę na ściąganie. Od razu ją polubiłam.
- Przygotowujemy się do przyszłotygodniowego sprawdzianu ze starożytności - oznajmił profesor Deriff, przebiegając zadowolonym spojrzeniem po znudzonych twarzach swych uczniów. Po krótkiej chwili milczenia odwrócił się do tablicy, chwycił kredę, zastanowił się nad czymś przez moment, zaraz zaczynając pisać.
- Erick się na ciebie gapi - mruknęła Liv, zezując w stronę dobrze zbudowanego chłopaka o nieziemskich, miodowych wręcz włosach. Zerknęłam we wskazywanym kierunku. Nasze spojrzenia skrzyżowały się przez moment, po czym Erick syknął, natychmiast przenosząc wzrok na nauczyciela. Gdy następny raz na mnie spojrzał, jego oczy wyrażały nienawiść. Pytającym wzrokiem zerknęłam na Liv, jednak ona wzruszyła ramionami, najwyraźniej tak samo zdziwiona jego zachowaniem jak ja. Postanowiłam więc skupić się na przeokropnie nudnej lekcji z nadzieją, że coś z niej wyniosę. Z trudem przychodziło mi myślenie o historii, gdy tyle rzeczy na raz działo się wokół mnie. A gdy już prawie byłam skoncentrowana na starożytności, moja rudowłosa towarzyszka jęknęła głośno, łapiąc się za głowę i upadła na podłogę zanim ktokolwiek zdołał zauważyć, że coś jest nie tak.

*~*

Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać (o ile ktoś w ogóle czekał). 16 komentarzy = następny rozdział.
Jula xx

środa, 16 kwietnia 2014

Samotny Wilk: Rozdział 2

Patrick Watson. To jego znalazłam przed szkołą. Mówili, że popełnił samobójstwo, ale ja w to nie wierzę. Podobno był na prawdę bogaty, miał wszystko, czego chciał. Rodzice poświęcali mu każdą wolną chwilę, w szkole był lubiany. Dlaczego chciałby umrzeć? Wydaje się, że tylko ja zauważyłam niepasujące do siebie fakty. Reszta społeczeństwa Aress przyjęła to ze smutkiem, ale spokojem. Od razu zaakceptowali wersję podaną przez policję. Zero własnych inicjatyw, wątpliwości. A cała ta sytuacja była kompletnie pozbawiona jakiegokolwiek sensu. Dlaczego więc ludzie milczeli? Nie chcieli poznać realnego, bardziej prawdopodobnego ciągu wydarzeń? Czy tylko mi ta historia z samobójstwem wydawała się jednym wielkim absurdem? Szaleństwo.
Starałam się wsłuchać w rytmiczny odgłos swoich kroków, aby nie oszaleć z przerażenia. W głowie ciągle kotłował mi się obraz nieżywego Patricka. Oczywiście, miałam krótką rozmowę z psychologiem, który stwierdził, że szok powypadkowy jeszcze u mnie nie wystąpił, ale pojawić się może w każdej chwili. Pomimo to rodzice zgodzili się, abym do domu wróciła pieszo. Widocznie oni też przyjęli zdanie policjantów i Rady Miasta. Przerażające, jak wielką władzę ma w tej dziurze byle palant z plakietką służb miejskich.
Niepewnym, ale szybkim krokiem weszłam do niewielkiego boru, przez który chcąc nie chcąc, musiałam przejść, aby dostać się do domu. Niemal od razu tego pożałowałam, czując na sobie czyjś wzrok. Powietrze wydawało mi się gęstsze niż zazwyczaj, a blade słońce jak na złość schowało się za chmury. Wszystko to przypominało mi scenę z jakiegoś dennego horroru, tylko że teraz ten horror nie był już tak denny. Tętno mi przyspieszyło, a serce podskoczyło do gardła, gdy poczułam nagły, zupełnie niespodziewany podmuch wiatru. Nie miałam zamiaru się odwracać - zazwyczaj taka reakcja zapoczątkowywała niezwykle nieprzyjemne wydarzenia. Mimowolnie przyspieszyłam jednak, nawet nie próbując nad tym zapanować. Po prostu chciałam już stąd wyjść i najlepiej nigdy nie wracać. Wzdrygnęłam się gwałtownie, kiedy w głowie rozbrzmiało mi echo moich własnych kroków. Chociaż... Gdy bardziej się nad tym skupiłam, nie należały one do mnie. Zupełnie bezmyślnie odwróciłam głowę, spoglądając za siebie. Nie zobaczyłam tam nic niepokojącego, więc natychmiast odetchnęłam z ulgą, na powrót patrząc przed siebie. Stojący na mojej drodze mężczyzna sprawił, że automatycznie się zatrzymałam. Wzbudził we mnie dziwny lęk i przymus ucieczki. Zupełnie jak w moim śnie... Ja jednak nadal stałam niczym słup, wpatrując się w niego przerażonymi oczami. Oddychałam nienaturalnie szybko, a nogi rozstawiłam szeroko, nieco wykręcając je w bok, abym w razie potrzeby mogła jak najszybciej zbiec z tego koszmarnego lasu. Nieznajomy podszedł bliżej, a na jego twarzy widniał złośliwy, przyprawiający o dreszcze uśmieszek. Dopiero teraz rozpoznałam w nim jednego z kumpli Patricka. W głowie pojawiło mi się tylko jedno racjonalne wyjaśnienie tego spotkania. Ten chłopak myślał, że to ja zabiłam jego przyjaciela. Już chciałam mu to powiedzieć, jednak on był szybszy.
- Zapewne zastanawiasz się, po co cię nachodzę - wymruczał niskim, gardłowym głosem. Pewnie w innej sytuacji mógłby mi się wydać niebezpieczny i seksowny zarazem, ale teraz w oczy rzucała mi się jedynie ta pierwsza opcja.
- To nie ja go zabiłam - wydusiłam drżącym głosem, na co mężczyzna się zaśmiał.
- Oczywiście, że nie ty. To byłem ja - powiedział głośniej, wyraźnie zadowolony z siebie. Mnie zaś ogarnęła nowa fala strachu. Byłam pewna, że skoro mówił o śmierci i morderstwie z taką lekkością, był zdolny do wszystkiego. Ale znów: jeśli nie szukał mnie z zemsty, to po co?
- Dlaczego? - zapytałam, niezdolna sama do tego dojść.
- Wkurzył mnie - wzruszył ramionami, jakby zabójstwo było najnormalniejszą rzeczą na świecie. - Miałaś być moja - w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk, a ja wiedziałam, że już po mnie.
- Dlaczego? - nie przychodziło mi do głowy żadne inne pytanie. Ale czy ja właściwie miałam w tej chwili głowę tam, gdzie powinna być? Wydawało by się, że nie, skoro stoję tu i ot tak sobie rozmawiam z facetem, który mógłby zabić mnie bez mrugnięcia okiem.
- Nie udawaj, że nie wiesz, Nicole - wyraźnie zaakcentował moje imię, chociaż nie miałam pojęcia, skąd je znał. - Połowa szkoły ma na ciebie ochotę - zaśmiał się ironicznie. - Ale ty jesteś moja - spojrzał mi w oczy, a jego źrenice zwężyły się na krótką chwilę, zaraz jednak powracając do normalnego kształtu. Ja zaś przestawałam cokolwiek tu rozumieć.
- Mały test - mruknął mój oprawca. - Do kogo należysz, Nick? - uśmiechnął się przy tym podle, najwyraźniej usatysfakcjonowany.
- Do ciebie - odparłam bez zastanowienia, a sens moich słów dotarł do mnie dopiero po kilku sekundach. - Co?! Nie! Co ja do jasnej cholery mówię?! - złapałam się za głowę, pochylając do przodu i na moment tracąc z oczu mężczyznę.
- Mówisz to, co chcę słyszeć - usłyszałam szept, który przyprawił mnie o gęsią skórkę.
- Zabijesz mnie? - musiałam w końcu zadać to pytanie. Nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie, badając moje ciało pełnym pożądania wzrokiem. Wzdrygnęłam się, stawiając krok do tyłu, ale on w ciągu ułamka sekundy znalazł się tuż za mną, uniemożliwiając mi ucieczkę.
- Jak ty to do diabła zrobiłeś? - zmarszczyłam brwi, wytężając wzrok. W lesie robiło się coraz ciemniej.
- Jestem James - przedstawił się, ignorując moje pytanie. Nagle zmaterializował się niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Ale choć bardzo chciałam, nie potrafiłam się odsunąć. Jego czarne oczy przyciągały mnie z niezwykłą siłą. Powoli uniósł dłoń, wyciągając ją w kierunku mojej talii, kiedy dało się słyszeć warkot silnika. Z ulgą wypuściłam z ust powietrze, które wstrzymywałam tak od kilkunastu sekund. Poczułam się bezpieczniej, jakbym już była w domu. James zaklął szpetnie, jednym chwytem zmuszając mnie do ponownego spojrzenia mu w oczy.
- Zapomnij o tym spotkaniu, a także o wszystkim, czego wiedzieć nie powinnaś - znowu wykonał tę dziwną sztuczkę z źrenicami, po czym uśmiechnął się drapieżnie. - Do zobaczenia, Nicole - mruknął i już go nie było.

Stałam na środku drogi w jakimś ponurym, wyrwanym z najgorszych koszmarów, lesie. Sama. W LESIE. Samo to, że nie wiedziałam jakim cudem nagle zrobiło się tak ciemno nieźle mnie irytował. Na szczęście zza zakrętu właśnie wyłonił się samochód. Kiedy więc zatrzymał się obok mnie, nie myślałam o konsekwencjach swoich czynów, ale od razu wskoczyłam na miejsce pasażera, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że mogłam wpakować się do auta gwałciciela lub seryjnego mordercy. Przeniosłam wzrok na kierowcę pojazdu. Był to niewiele starszy ode mnie chłopak. Miał kasztanowe włosy i szare oczy. Gdy dotarł do mnie jego uśmiech, odetchnęłam z ulgą.
- Cześć - przywitał się uprzejmie. - Jestem Sam.
- Nicole - niepewnie odwzajemniłam uśmiech, nadal nieco skołowana.
- Nowa? - upewnił się, rzucając mi ciepłe spojrzenie. Skinęłam głową, nie mając ochoty się odzywać. - Co robiłaś w lesie o tej porze? - zagadnął nieco nieśmiało, widocznie nie chcąc się narzucać.
- Właściwie to n... - urwałam w połowie, czując nagle, że nie powinnam wyjawiać mu prawdy. Miałam wielką dziurę w pamięci, a to nie wróżyło niczego dobrego. Zachowam to dla siebie - pomyślałam.
- Spotkałam kolegę - zgrabnie skłamałam. - Zagadaliśmy się - spojrzałam na niego, aby sprawdzić, czy połknął haczyk. Chyba się udało, bo powoli pokiwał głową.
- Radziłbym ci nie zatrzymywać się w takich miejscach. Czasem bywa tu niebezpiecznie - ostrzegł, uśmiechając się bezradnie. Skinęłam głową, pokazując mu, że zrozumiałam i dziękuję za radę, zaraz odwracając się w kierunku szyby.
- To tutaj - napomknęłam, wskazując palcem mój dom.
- Wow, mieszkasz na totalnym odludziu - zmartwił się mój towarzysz. - Tym bardziej musisz na siebie uważać - przypomniał, a ja uśmiechnęłam się, słysząc w jego głosie troskę.
- Będę, dzięki - chwyciłam za klamkę, czekając, aż Sam zatrzyma pojazd obok wskazanego przeze mnie domu. Zanim jednak zdążyłam wyjść, złapał mnie za ramię, mówiąc pełnym napięcia głosem:
- Nie żartowałem. Pilnuj się, Nicole. Nawet nie masz pojęcia, jakie rzeczy dzieją się w tych okolicach po zmroku - jego ostrzeżenie wywołało u mnie gęsią skórkę, a przed oczami, z niewiadomych powodów, stanęły mi czarne niczym smoła tęczówki. Tylko... Co one mogły oznaczać?

*~*

Czekam na wasze opinie. 11 komentarzy = następny rozdział.
Jula x

poniedziałek, 31 marca 2014

Samotny Wilk: Rozdział 1

Przez większość swojego życia mieszkałam w Nowym Jorku. Było cudownie, bo wprost kochałam wielkie miasta. Nie stanowiło dla mnie problemu wyjść do centrum, świetnie się tam odnajdywałam. Uwielbiałam bez zapamiętania biegać po sklepach, niekoniecznie coś kupując. Typowa miejska nastolatka.
Z łatwością nawiązywałam nowe kontakty. Miałam mnóstwo koleżanek, chociaż z żadną z nich nie byłam dostatecznie zżyta. Lubiłam moje stare życie, choć nie było zbyt ciekawe. Pomimo wszystko było jednak moje.
Ale przecież moje życie nie mogło być normalne! Rodzice musieli wymyślić sobie tę przeprowadzkę akurat teraz, w samym środku roku szkolnego! Nie mam pojęcia w czym lepsze jest takie Aress od Nowego Jorku. Przecież to zwykła, zapadła dziura! Wioseczka z dwoma sklepami i tylko jedną szkołą!
W sumie nie wspomniałam o jednym tylko fakcie: moja mama dostała tutaj genialną wprost ofertę pracy. Oczywiście, nie wypytywałam się o nią, bo i po co. Wpierw musiałam poużalać się nad sobą i porządnie pożegnać z miastem. Skutkowało to niezłym kacem w dniu wyjazdu. A czy to ważne, że mam dopiero siedemnaście lat? Rodzice byli oczywiście źli, lecz nie dawali tego po sobie poznać. Wiedzieli, że kochałam Nowy Jork i ciężko mi jest go opuszczać.
A teraz siedzę na podłodze w moim nowym pokoju i słucham nowojorskiej muzyki. Moje czarne włosy opadają falami na me bose stopy. Ojciec od dawna błagał mnie, żebym w końcu je skróciła, ale ja uwielbiam je takie, jakie są. Gdyby nie sięgały do ud, a na przykład do ramion, nie byłyby już moimi włosami. Przynajmniej to się nie zmieniło wraz z przeprowadzką.
Kiedy tylko zaparkowaliśmy przed nowym domem, rodzice próbowali przekonać mnie do uroków mieszkania w takim miejscu. Ale mi się to nie podobało. A ta przestrzeń... przerażała mnie. To jednak na drugi dzień przeszli samych siebie. Kupili mi psa! Wielkiego dobermana, którego chciałam mieć odkąd pamiętam. Nie powiem, żebym się nie ucieszyła, ale nie sprawiło to, że polubiłam Aress.
- Nick, kolacja! - dobiegł mnie głos mamy. Wyszarpnęłam więc słuchawki z uszu i wyłączyłam odtwarzacz, z obojętną miną schodząc na dół. Nie żebym nadal była zła na rodziców, to byłoby dziecinne. Po prostu musiałam potrzymać żałobę po Nowym Jorku przynajmniej jeszcze jeden dzień. Ostatni. Bo już jutro... pierwszy dzień szkoły, a jednocześnie pierwszy dzień nowego semestru. Po prostu świetnie. Już widzę te kpiące uśmieszki, słyszę zgryźliwe komentarze. Wprost nie mogę się doczekać!
Zasiadłam przy stole, z niechęcią spoglądając na talerz. Nie byłam głodna. Zdecydowałam się jednak tym razem nie robić scen i po prostu chwyciłam widelec, powoli pakując jedzenie do ust. Czułam na sobie spojrzenie ojca i może mi nie uwierzycie, ale to na prawdę nie pomagało! Zgromiłam go wzrokiem, co sprawiło, że momentalnie przestał się gapić. Od razu lepiej. Po rozgrzebaniu jedzenia po prostu odeszłam od stołu, nie zawracając sobie głowy sprzątnięciem talerza.
Było późno. Uświadomiłam to sobie, zamykając okno, pod którym spał już mój nowy pies. Niechętnie przebrałam się w pidżamy, wskakując pod kołdrę. Wówczas poczułam, jak przytłacza mnie rosnący za domem las. Wydawał się napierać na mnie ze wszystkich stron, pogrążając w przerażającej ciemności, z której nie ma wyjścia. Nim się obejrzałam zawładnął mną paniczny strach. Słyszałam swój spazmatyczny, urwany oddech. Niewiele myśląc wyskoczyłam z łóżka, w błyskawicznym tempie zapalając lampkę. Z jej nierażącym, ale wyraźnym światłem czułam się o wiele bezpieczniej. Usnęłam z głową niemal pod jej kloszem, chociaż przywołanie snu zajęło mi masę czasu.

***

Biegłam przez las. Czułam na sobie czyjś wzrok. Tylko czyj? Zacisnęłam dłonie w pięści, jakby to miało pomóc. Wiedziałam jedynie, że muszę uciekać. I to już.
Palący ból rozdarł moją klatkę piersiową. Upadłam, pragnąc jedynie śmierci. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Coś poruszyło się gdzieś obok mnie. Nie chciałam wiedzieć, co to było. Skuliłam się, w oczekiwaniu na cios, kiedy na ziemi pojawił się nieznajomy cień...


***

Otworzyłam szeroko oczy, gdy tylko do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki budzika. Nadal czułam resztkę adrenaliny, pulsującej w moich żyłach. Przepełniał mnie strach i dziwny przymus ucieczki. Nie miałam pojęcia, co oznaczał ten sen, ale sprawił on tylko, że jeszcze bardziej znienawidziłam Aress. Z sercem na ramieniu wysunęłam się spod kołdry, ostrożnie stawiając stopy na zimnej podłodze. Nagle wszystko zaczęło wydawać mi się podejrzane, niebezpieczne. Spokój przywrócił mi zniecierpliwiony głos mojej matki. Stanowczo za głośno rozmawiała z ojcem. Teraz jednak w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ba, byłam im za to wdzięczna.
Nie byłam tchórzem. Na ogół brakowało mi raczej tego impulsu, który każe się wycofać; z uporem angażowałam się w nawet mało bezpieczne sytuacje. Nie było to dla mnie dobre, ale ignorowałam jakiekolwiek protesty rozumu, który czasem pojawiał się w mojej głowie. Ten sen jednak... Był tak realistyczny. Wierzyłam, że tam jestem i że powinnam robić to, co robiłam. A zazwyczaj wiem, że sen jest snem i po prostu rozkoszuję się brakiem możliwości doświadczenia czegoś takiego w prawdziwym życiu. Tym razem było zupełnie inaczej...
Przygotowanie się do wyjścia zajęło mi niecałe pół godziny. Kolejne piętnaście minut przeznaczyłam na spokojne zjedzenie śniadania i wysłuchania cennych rad matki. "Bądź miła", "Jeśli nie lubisz tego miejsca, przynajmniej udawaj", "Nie przesadzaj z sarkazmem"... A na koniec szantaż! "Bo nigdy nie znajdziesz sobie koleżanek"! Oto sposoby wychowawcze rodziców XXI wieku! A to dobre!
Wyszłam z domu wcześniej nie tylko dlatego, że nie chciałam się spóźnić, ale przede wszystkim z powodu rozmowy z moją rodzicielką. Była wprost nie do zniesienia.
Przechodząc obok lasu, mimowolnie przyspieszyłam. Jego widok przyprawił mnie o dreszcze i nieszczęśliwie przypomniał sen. Znów straciłam kilka minut na opanowanie swej wyobraźni i oszalałego serca. Dalsza część drogi poszła gładko. Nim się obejrzałam, stanęłam przed budynkiem szkoły. Nie wyglądał ładnie, ani nie kojarzył mi się z niczym przyjemnym. Nie był też jednak całkowicie brzydki, chociaż nie przypadł mi do gustu. Tęskniłam za Nowym Jorkiem.
Potrzebowałam nieco czasu, aby przygotować się psychicznie na reakcje innych uczniów, po czym energicznie i bez jakiegokolwiek zbędnego rozglądania się, przekroczyłam próg placówki. Idąc korytarzem, który porządnie przestudiowałam na mapce, jaką dostarczyła mi już wczoraj mama, nawet na moment nie podniosłam wzroku. Wolałam nie widzieć tego, co działo się w okół mnie.
W sekretariacie dowiedziałam się wszystkiego, co wiedzieć powinnam, odebrałam całkowity plan lekcji i wszelakie inne papiery, a potem ruszyłam na poszukiwania klasy, w której miałam pierwsze zajęcia. Nie mogło oczywiście obyć się bez wpadki. Kilka metrów przed pracownią, do której szłam, leżał plecak. Niewinnie stał sobie przy ścianie. Nawet nie zauważyłam, gdy ktoś niegrzecznie wepchnął go wprost pod moje nogi. Naturalnie, potknęłam się i z impetem wpadłam w ramiona umięśnionego chłopaka. Wydawało mi się, że był w moim wieku. Zanim zdążyłam się odezwać, w oczy rzuciły mi się jego złote włosy.
- Przepraszam - mruknęłam, nie patrząc jednak wprost na niego. Chciałam się odsunąć, jednakże on nadal trzymał mnie za ręce.
- Nic się nie stało - z tonu jego głosu wnioskowałam, że się uśmiecha, co tylko mnie zirytowało. Jego dłonie powoli zsunęły się z moich ramion, dochodząc do bioder i tam się zatrzymując. Poczułam stanowcze pociągnięcie i już po chwili niemal przytulałam się do nieznajomego mi mężczyzny. Oprzytomniałam, gdy ze śmiałością nieświadomego dziecka zaczął posuwać się coraz niżej. W ekspresowym tempie wyrwałam się z jego uścisku, zaraz wymierzając mu dość mocny cios w twarz. Wówczas, nadal nie patrząc mu w oczy, zabrałam z podłogi podręcznik, który wcześniej upuściłam, oddalając się spokojnym krokiem w stronę klasy. Odchodząc, usłyszałam jedynie przytłumione przekleństwa i zniekształcone groźby.

***

W głowie huczało mi od wrażeń z pierwszego dnia szkoły. Byłam dziwnie osowiała. Brakowało mi ochoty do wykonania choćby najmniejszego ruchu. Ślamazarnie wlokłam się w stronę wyjścia ze szkoły, gdy przypomniałam sobie, że muszę załatwić coś jeszcze w sekretariacie. Niechętnie zawróciłam, zmuszając się do przyspieszenia kroku.
Po wyjściu z biura szybko zadecydowałam, że wyjdę tylnymi drzwiami, żeby nie nadkładać niepotrzebnie drogi. Jak strzała wypadłam z budynku, przewracając się zaraz po przekroczeniu progu szkoły. Zdenerwowana wstałam z ziemi, odwracając się, aby sprawdzić, o co się potknęłam.
Wszelkie uczucia wyparowały ze mnie, pozostawiając panikę, przerażenie i nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Przede mną leżało zakrwawione ciało chłopaka, którego dzisiaj uderzyłam.

*~*

Oto i pierwszy rozdział. Piszcie, co myślicie. 8 komentarzy (czytelników)  = następny rozdział.
xxx ~ Jula

wtorek, 18 marca 2014

Samotny Wilk: Prolog

Ciemność. Wszechogarniająca, przerażająca ciemność. Patrzę i nie widzę. Nawet nie wiedziałam, że tak można.
Widzę światło. Maleńkie, blade światełko. Tylko dlaczego jest wręcz idealnie okrągłe?
To księżyc. Wzywa mnie. Muszę iść.
Trzask. Ból. Ciemność. Światło. Ten schemat powtarzał się już od dobrych kilku godzin. Co się do cholery ze mną dzieje?!
Nie panowałam nad sobą. Z moich ust wydobywały się głośne, przepełnione cierpieniem krzyki. Dlaczego wydawało mi się, że każda, nawet najmniejsza kość w moim ciele pęka, łamie się, nienaturalnie wygina, zmienia swe położenie? I najważniejsze: dlaczego to aż tak boli?
Nieświadomie złapałam się za włosy, mocno zań pociągając. Usłyszałam kolejny, głośny trzask. Taki sam jak pozostałe, jednak w pewien sposób różny. Nie wiedziałam dlaczego, dopóki nie przyszedł ból. A potem była już tylko ciemność.

*~*

No to krótka zapowiedź :)). Wypowiadajcie się w komentarzach. Dzięki temu poznam waszą opinię, a także będę wiedziała, kto czyta moje wymysły ^^. Dziękuję za poświęconą mi uwagę. 5 komentarzy = pierwszy rozdział <3.
xoxo ~ Jula

środa, 12 marca 2014

Wstęp

Witam was serdecznie! Możliwe, że pamiętacie mnie jeszcze z mojego poprzedniego bloga, którego zamknęłam (a właściwie porzuciłam) w kwietniu poprzedniego roku. Dla tych zaś, którzy są tu nowi, pozwólcie, że się przedstawię.
Nazywam się Julita, mam 14 lat (a właściwie skończę je 11 listopada). Pasjonuje się jazdą konną, tańcem, muzyką. Interesują mnie wszelakie zjawiska paranormalne oraz istoty nadnaturalne. Poza tym uwielbiam czytać książki, szczególnie o wątku kryminalistycznym, fantasy czy po prostu traktujące o sytuacjach/istotach nadprzyrodzonych. Moim innym hobby jest szkicowanie, rysowanie oraz pisanie. Piszę teksty, najczęściej różnorakie wieloczęściowe opowiadania. I właśnie tym chciałam się zająć na tym blogu, z uwagi na to, że twierdzę, iż udaje mi się to całkiem nieźle i chciałabym się z kimś tym podzielić. Mam nadzieję, że moje opowiadania przypadną wam do gustu i zostaniecie ze mną na dłużej, regularnie zapoznając się z nowymi rozdziałami mojej powieści.
Dodatkowo chciałabym zapewnić was, że jeśli chcielibyście dowiedzieć się o mnie czegoś więcej, zawsze możecie zapytać - czy to w komentarzu, czy na asku (do którego skrót znajduje się po prawej stronie bloga). Proszę też o zostawianie mi znaków, które będą świadczyły o tym, że czytacie moje opowiadania: na blogspocie - w postaci komentarza, obserwacji; na asku w postaci like'a pod pytaniem z publikacją danego rozdziału, obserwacją. Z góry dziękuję za poświęcony mi czas i zapraszam do zapoznania się z moją twórczością :).

xxx ~ Jula