niedziela, 13 lipca 2014

Samotny Wilk: Rozdział 5

Ciemność. Ból. Chłód. Palący chłód.
Z trudem otworzyłam oczy, najpierw kilkakrotnie mrugając. Myślałam, że pomoże mi to dowiedzieć się, co do diabła się ze mną działo, ale myliłam się. Przed oczami migały mi rozmaite kształty. Żaden jednak nie był wystarczająco wyraźny, aby rozpoznać w nim coś konkretnego. Dlatego też znów je zamknęłam, tym razem nie zdobywając się na wystarczająco dużo siły, aby spróbować po raz kolejny unieść powieki.
***

- Czuję się dobrze – po raz kolejny zapewniłam rodziców, którzy wpatrywali się we mnie ze zmartwionym wyrazem twarzy. – Naprawdę – widziałam jednak, że mi nie uwierzyli.
- Nasz sąsiad twierdzi, że był świadkiem twojego omdlenia. To cud, że nie natrafiłaś na kamień albo krawężnik. Nicole, mogłaś zginąć! – matka wydawała się być wstrząśnięta.
- Co ty… - urwałam w połowie, nie chcąc kończyć zdania, zawierającego na końcu przekleństwo. Ojciec błędnie to odczytał. Jak zwykle.
- Pewnie nic nie pamiętasz – powiedział po krótkim namyśle, uśmiechając się uspokajająco. – Poszłaś na spacer. Cała ta sytuacja z Liv…
- Liv! – przerwałam mu, wytrzeszczając oczy. – Gdzie ona jest?!
- W szpitalu… Tego też nie pamiętasz? – moja rodzicielka była na skraju depresji.
- Chcę do niej jechać!
- Nick, wszystko ci wyjaśnimy, tylko bądź cierpliwa…
- Do jasnej cholery, pamiętam! Zabierzcie mnie do niej jak najszybciej! – krzyknęłam, nie mogąc powstrzymać tłumionych dotąd emocji. Rodzicom niespecjalnie spodobało się przekleństwo, bo zmarszczyli złowrogo brwi. Oboje. Cudownie. Nie dość, że o mało nie zginęłam z rąk, a raczej kłów wampira, to jeszcze mam przerąbane w domu.
Gwałtownie zachłysnęłam się powietrzem, przypominając sobie spotkanie z Jamesem. On… całował mnie po szyi. Albo gryzł. Gryzł. ON PIŁ MOJĄ KREW.
Moja ręka automatycznie powędrowała w miejsce, w którym powinna widnieć rana, świadcząca o tym, że nie zwariowałam. Że wampiry istnieją, a James był jednym z nich. Nie wyczułam nic prócz nietkniętej, gładkiej i jakże delikatnej skóry. Jakim cudem nie pozostawił po sobie nawet najmniejszego śladu? Ciągle pamiętałam niesamowity, palący ból w momencie ukąszenia. Ten mężczyzna był bestią – pomyślałam, przypominając sobie jego twarz. Dziwiło mnie tylko dlaczego nie kazał mi zapomnieć.
Ojciec wziął kluczyki od samochodu i wyszedł z domu. Powlokłam się za nim, myślami nadal przebywając jednak całkowicie gdzieindziej. Zajęło mi kilka minut, zanim zorientowałam się, że straciłam przecież przytomność. Nie miał czasu, aby mnie zahipnotyzować. Musiał uratować mi życie. Czy raczej nie dopuścić do mojej śmierci. Ale jak on tego dokonał?
Stanęliśmy przed budynkiem szpitalnym. Porzuciłam na moment ponure rozmyślania o stworzeniach, które nigdy nie istniały i istnieć nie powinny, zamiast tego rzucając się w stronę drzwi wejściowych.
- Przepraszam – zaczepiłam jedną z przechodzących obok mnie pielęgniarek. – Gdzie znajdę Livette Tewor?
- Pokój 209, na drugim piętrze – uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, co jednak odniosło przeciwny skutek. Skoro chciała mnie pocieszyć, to czy nie oznaczało to, że Liv była w kiepskim stanie? Oczy zaszkliły mi się, ale grzecznie podziękowałam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę windy. Dalsza część zadania poszła mi sprawnie. W ciągu kilku sekund stanęłam pod drzwiami z numerem 209, ale zanim zdążyłam je uchylić, poczułam ciężar na lewym ramieniu.
- Przykro mi, ale w chwili obecnej nie można nikomu odwiedzać panny Livette – patrzył na mnie młody mężczyzna. Bez wątpienia był lekarzem. Jego wzrok wyrażał współczucie, ale i zadziwiający spokój. Pełen był uczucia. Przełknęłam gulę, która zaczynała tworzyć mi się w gardle.
- Czy coś jest nie tak? – zmarszczyłam brwi, odwracając się do niego przodem, a on zabrał rękę.
- Arthur Maxfield – przedstawił się, ujmując moją dłoń, a ja odwdzięczyłam mu się podaniem mojego imienia i nazwiska. – Naprawdę współczuję, ale nie mogę udzielić pani żadnych informacji na ten temat. Rozumie pani, prawda? – pokiwałam głową, odwracając wzrok, bo do oczu cisnęły mi się łzy.
- Hej – chwycił mój podbródek, obracając moją twarz w swoją stronę. Zrobił to niewyobrażalnie delikatnie, ale jednocześnie pewnie. Wiedział, czego chciał, czym bardzo mi zaimponował. – Proszę się nie łamać. Jeżeli pani to pomoże, to panna Tewor będzie przenoszona za pół godziny, więc ma pani okazję ją zobaczyć – uśmiechnął się delikatnie, widząc jak zmienia się mój nastrój. – Ale jakby ktoś pytał, to nie ja pani o tym wspomniałem – mrugnął do mnie figlarnie, uśmiechając się szerzej, po czym zaczął powoli iść korytarzem.
- Panie Maxfield? – odwzajemniłam jego uśmiech, kiedy się do mnie odwrócił. – Dziękuję.
- Proszę mówić do mnie Arthur – jego oczy błyszczały.
- Nicole – przygryzłam wargę, nieco zakłopotana spojrzeniem, jakie mi rzucił. Zauważył to, co tylko go rozbawiło.
- Do zobaczenia – uśmiechnął się czarująco, tym razem naprawdę odchodząc.

***

Siedziałam na szpitalnych krzesełkach, kontemplując, czy Arthur był blondynem czy szatynem, kiedy z pokoju 209 wysunęło się wysokie łóżko. Było ono inne niż wszystkie jakie do tej pory widziałam, co mocno mnie zaniepokoiło. Na łóżku leżała Liv. Jej włosy zwisały po jego obu stronach, a ręce i nogi przykryte były cienką kołdrą. Nie była rozłożona ona naturalnie, ale starannie upchnięta po obu stronach leżanki, jakby miała coś ukrywać. Przez moment nic nie było dla mnie zrozumiałe, gdy nagle moja przyjaciółka szarpnęła się mocno w spazmie bólu, odkrywając jedną ze swoich dłoni. Była przypięta do łóżka skórzanym pasem. Nie mogłam dłużej usiedzieć w miejscu. Zerwałam się na równie nogi, wykrzykując jej imię i wpadając pomiędzy prowadzących ją lekarzy. Mocno ścisnęłam jej ramię, a moje oczy zaszły łzami. Spojrzała na mnie nieprzytomnie, lecz kiedy zorientowała się, że nie jestem kolejną pielęgniarką, szerzej otworzyła oczy.
- Jutro! Nicole, musisz się pospieszyć! Piwnica Marley’ów! Błagam cię, zrób to dla mn… - przerwała, wydając z siebie przerażający krzyk bólu i rozpaczy. Byłam pewna, że nie ma siły dalej z tym walczyć.
- Nie zostawiaj mnie! Nie waż się mnie zostawiać! – potrząsnęłam nią, ale to nic nie dało. Wokół siebie słyszałam stanowcze głosy, które widocznie bardzo chciały mi coś przekazać, ale teraz liczyła się tylko Liv. Dopóki nie zostałam odciągnięta na bok. Ktoś chwycił mnie w talii. Jego uścisk był subtelny, ale pewny. Nie puścił mnie nawet wtedy, gdy łóżko mojej przyjaciółki zniknęło za rogiem. Wówczas to uświadomiłam sobie, że jakimś cudem znalazłam się na dworze, w dodatku za szpitalem. Gwałtownie odwróciłam się, zamierzając przyłożyć nieznajomemu w brzuch, bo w końcu nie powinien wtrącać się w nieswoje sprawy, ale jakimś cudem zdążył mnie powstrzymać. Patrzyłam w topazowe oczy Arthura.
- Przepraszam – zadrżałam lekko, bynajmniej nie z zimna czy strachu. I on o tym wiedział.
- Nic się nie stało – uśmiechnął się, lekko zsuwając dłonie na moje biodra. Nie zareagowałam. Jakoś mi to nie przeszkadzało. Powietrze zrobiło się gęstsze. Teraz, kiedy ten młody lekarz stał tak blisko mnie, mogłam dokładnie określić barwę jego włosów. Były w kolorze mocno ciemnego miodu. Mój oddech był płytki.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak blisko siebie staliśmy, dopóki przypadkiem nie dotknęłam jego ust moimi. Gdy to poczuł, spuścił wzrok, spoglądając na moje wargi, zaraz znowu spoglądając mi w oczy. Ostrożnie, ale odważnie złączył nasze usta. Chociaż nigdy w życiu z nikim się nie całowałam, wiedziałam co mam robić. Podążałam za nim, za rytmem, jaki on nadawał. Na początku były to delikatne muśnięcia, ale z każdą sekundą oboje robiliśmy się coraz bardziej pewni siebie. A może to tylko ja zyskiwałam na pewności? Wydawało mi się, że Arthur wiedział czego chce tak samo jak wtedy przy pokoju Liv. W pewnym momencie oderwał się ode mnie, wyraźnie zakłopotany.
- Wybacz, nie powinienem – widziałam, że chciał się wycofać, dlatego kiedy chciał zabrać ręce z moich bioder, przybliżyłam się do niego jeszcze bardziej, całując go i wsuwając palce w jego włosy na karku. Przez chwilę walczył ze sobą, ostatecznie jednak się poddając i przyciskając mnie do siebie. Kiedy zabrakło nam tchu po prostu przerwaliśmy, wpatrując się w siebie bez żadnej nieśmiałości czy niepewności. Jakby to, co stało się przed chwilą, było zupełnie normalne.
- Dziękuję – szepnęłam. – Znowu poprawiłeś mi nastrój – uśmiechnęłam się lekko.
- Tym razem zadziałało to w obie strony – zapewnił, wyraźnie szczęśliwy. – Spotkamy się jutro? – energicznie pokiwałam głową. – W parku. Może być o 12:00?
- Tak – zacisnęłam usta, spuszczając wzrok, a Arthur delikatnie musnął je swoimi, przez co natychmiast je rozluźniłam.
- Tak lepiej – uśmiechnął się, zakładając mi za ucho kosmyk włosów. – Do jutra.
- Do jutra – zgodziłam się, odprowadzając go tęsknym spojrzeniem. 

*~*

Przepraszam, że tak późno dodaję. Miałam co prawda już gotowy, ale jakoś nie potrafiłam znaleźć czasu, aby włączyć laptop. Piszcie, co myślicie. Póki co daruję sobie te komentarze, bo widzę, że za jest za mało zainteresowanych. 
Jula xoxo

wtorek, 3 czerwca 2014

Samotny Wilk: Rozdział 4

Liv ciągle leżała na ziemi. Rękami objęła swą głowę, wkładając ją pomiędzy nogi, a z jej ust wydobywał się głośny krzyk. Rude włosy dziewczyny rozpłynęły się po podłodze, tworząc nań ognisty dywan. Dopiero teraz zauważyłam, że Liv płakała. Łzy spływały po jej policzkach strumieniami, jedna po drugiej. Widok ten sprawił, że udało mi się zareagować szybciej niż inni. Rzuciłam się na podłogę, klękając przy niej i kładąc moją chłodną rękę przy jej czole. Było gorące niczym nagrzane żelazko, ale wytrzymałam. Wiedziałam, że temperatura mojego ciała działa na nią kojąco.
- Liv, co się dzieje? – zapytałam z nadzieją, że nagle wszystko stanie się jasne.
- Są źli… Tak bardzo źli – znów zapłakała. Jej łkanie przerwał kolejny, niekontrolowany jęk bólu. Jedynie ja rzuciłam się jej na pomoc. Pozostali uczniowie w przerażeniu obserwowali całą tę sytuację, jednak nie zbliżyli się ani na krok. Nie wiedziałam czy uważać to za akt grzeczności, czy brak manier. Nie potrafiłam myśleć logicznie.
- Nic nie rozumiem – wyznałam równie zrozpaczona jak moja przyjaciółka. – O kim mówisz?
- Nie mogę, nie pozwolą mi. Przepraszam, Nicole. Tak bardzo mi przykro… - widocznie chciała powiedzieć coś więcej, ale jakaś dziwna, nieznana mi siła oddziałała na nią po raz kolejny, przez co wrzasnęła przeraźliwie, kuląc się i ciągle trzymając dłonie na swych skroniach.
- Ciii, spokojnie – szepnęłam, a do moich oczu napłynęły łzy. Co się do cholery działo? Oczy rudowłosej zaczęły powoli się zamykać, ukazując w międzyczasie białka. – Liv! Patrz na mnie, do diabła! – z trudem uniosła powieki, spod których spoglądały na mnie szare, zmęczone źrenice.
- To będzie pojutrze. Stara piwnica Marleyów – wyjęczała szybko, gwałtownie, na jednym wdechu. Przeszedł ją dreszcz, a oczy całkowicie się zamknęły. Zanim straciła przytomność, mocno ścisnęła moją rękę, raz jeszcze krzycząc z bólu.


- Nicole Hale? – usłyszałam za sobą delikatny, ale stanowczy i wyraźnie zniecierpliwiony głos wolontariusza karetki pogotowia. – Odejdź od tej dziewczyny. Musimy natychmiast zabrać ją do szpitala – wyjaśnił pospiesznie, kiedy odwróciłam się w jego stronę. Nawet nie zauważyłam, że po moich policzkach spływały łzy. Podeszły do mnie dwie dziewczyny, które poznałam poprzedniego ranka. Cleo i Monica, jak dobrze pamiętałam. Przytuliły mnie mocno i pocieszająco pogładziły po plecach, a ja wtuliłam się w nie i zaczęłam jeszcze głośniej łkać. Wolontariusze nie pozwolili mi jechać z Liv do szpitala, co przyprawiło mnie o jeszcze bardziej ponury humor.


Była godzina 17:46. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Coś mówiło mi, że muszę pójść do szkoły. Teraz. Ale dlaczego? Może ta cała scena z Liv źle na mnie wpłynęła. Tak to sobie tłumaczyłam, żeby nie zgłupieć. Tak naprawdę wiedziałam jednak, że chcę znów spotkać czarnookiego. Jakimś cudem wiedziałam również, że on także będzie w tej placówce. Że będzie na mnie czekał.
Zegarek na mojej szafce wskazuję 52 minuty po 17. Nie mogłam dłużej zostać w swoim pokoju. Po prostu podniosłam się z łóżka i powoli ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Spotkałam się z współczującym spojrzeniem taty, który właśnie w tym momencie musiał wyjść z łazienki.
- Potrzebuję spaceru – wytłumaczyłam szybko, biorąc z wieszaka kurtkę i otwierając drzwi. Ojciec nie oponował.
- Zaraz się ściemni. Wracaj szybko – ostrzegł jedynie, a ja kiwnęłam głową, jednocześnie mijając go i wychodząc na zewnątrz. Wiedziałam, że rodzice mogą obserwować mnie z okna, więc starałam się wyglądać na taką, co błąka się bez celu, wyraźnie spaceruje, a nie pędzi na spotkanie z niemal nieznajomym sobie mężczyzną. Kilka razy zatrzymałam się, rozglądając i głęboko wzdychając, ale bałam się, że moje ruchy mogą okazać się zbyt nerwowe. Mimowolnie czas mnie gonił. Wreszcie na pozór spokojnym krokiem zaczęłam oddalać się w kierunku lasu, przez który chodziłam do szkoły. Tym razem pokonałam go w kilka minut, niemalże biegnąc. Kiedy łapałam za klamkę szkolnych drzwi, byłam kompletnie wycieńczona. Niestety, nie sprzyjało mi dzisiaj szczęście, bo kiedy nań nacisnęłam, okazało się, że wejście było zamknięte.
Idź od tyłu.
Myśl ta pojawiła się w mojej głowie tak szybko, że nie mogła należeć do mnie. Poza tym, to nie był mój głos. Wzdrygnęłam się, uświadamiając sobie, że już gdzieś słyszałam taki ton. Czarne oczy. Drapieżny uśmiech. Wstrząsnął mną pojedynczy dreszcz.
Bezwiednie powędrowałam w stronę ścieżki prowadzącej za budynek szkolny. Oddychałam nienaturalnie płytko, bowiem źle kojarzyła mi się ta część liceum. To tutaj znalazłam martwego Patricka. Od tamtego wydarzenia starannie unikałam tylnego wyjścia. Aż do teraz.
Kiedy przekroczyłam próg szkoły, odetchnęłam z ulgą, zerkając na zegarek. Była godzina 18:00.
Nie zdążyłam nawet pomyśleć o miejscu, w które miałam się udać, a moje nogi same zaczęły iść. Prowadziły mnie w stronę klasy dwadzieścia dziewięć. Wiedziałam, że czeka tam na mnie czarnooki. Dziwne było to, że nie mogłam przypomnieć sobie jego imienia.
- James – gwałtownie zachłysnęłam się powietrzem, widząc przed sobą te piękne, a zarazem tak niebezpieczne, ciemne tęczówki. Mężczyzna pojawił się przy mnie zupełnie niespodziewanie, bo od razu, gdy przekroczyłam tylko próg pracowni klasowej. Przysięgam, że po prostu utonęłam w czarnym złocie, jakie przelewało się w jego oczach. Kiedy już oderwałam od nich wzrok, wszystko wróciło.

- To nie ja go zabiłam - wydusiłam drżącym głosem, na co mężczyzna się zaśmiał.
- Oczywiście, że nie ty. To byłem ja - powiedział głośniej, wyraźnie zadowolony z siebie. Mnie zaś ogarnęła nowa fala strachu.

- Niemożliwe! Jak mogłam o tym zapomnieć?! – szeroko otworzyłam oczy, a James zaśmiał się, zaś jego twarz wyrażała satysfakcję. – Ty! – wskazałam na niego palcem, jednocześnie odpychając go od siebie. – Zabiłeś Patricka! – ledwo wierzyłam w to co mówię. – I kazałeś mi mówić, a ja mówiłam – przed oczami kolejno stawały mi wszystkie wspomnienia związane z Jamesem. – Kim ty do diabła jesteś?!
- Demonem – uśmiechnął się przebiegle. – Nie ruszaj się – mówiąc to, patrzył w moje oczy. W tym momencie nie tylko nie mogłam, ale i nie chciałam się poruszyć. Jego słowa miały taką moc…
Mężczyzna zmrużył oczy, z zadowoleniem obchodząc mnie dookoła. Zatrzymał się za mną, a jego usta nagle znalazły się niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Przytulił je do mego policzka, zjeżdżając niżej, aż do szyi. Tam się zatrzymał. Poczułam, jak otwiera usta; chciałam znaleźć się daleko stąd. Pragnęłam, aby moje wyjście z domu nigdy nie miało miejsca. Ale choćbym wkładała niewiarygodnie dużo siły w próby poruszenia się, nic się nie działo.
Jęknęłam, czując nagły ból pulsujący z miejsca, do którego przykładał usta mój oprawca. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że po moim dekolcie spływa krew, a James mruczy z lubością. Połączyłam fakty. Mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Choć w głowie formowało mi się już prawidłowe słowo, nie mogłam uwierzyć, że legendy są prawdziwe.
Wampir.
Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam wydusić z siebie nawet pojedynczego dźwięku. Nagle zupełnie opadłam z sił. Moje nogi wydawały się być z waty – nieustannie uginały się pode mną, powodując jeszcze większy ból szyi. Kły Jamesa wyrządziły na niej wiele szkód.
W pewnym momencie przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamki. Powieki dziwnie mi podskakiwały, a umysł stał się niezwykle powolny. Odpłynęłam. Ostatnie, co zapamiętałam to zakrwawiona twarz młodego chłopaka, który starał się nie dopuścić do mojego omdlenia. To była twarz demona.


***

Nie potrafiłam wyrazić tego, jak bardzo pragnęłam otworzyć oczy. Chciałam się poruszyć, krzyknąć. Nie mogłam.
Poczułam jak ktoś przykłada mi do ust ciepły przedmiot. Może nie miałam racji, ale odnosiłam wrażenie, że było to ludzkie ciało. Mokre.
- Pij – usłyszałam ostre polecenie, a czyjeś palce rozsunęły mi usta, aby mogła do nich wpłynąć ciecz, sącząca się z czegoś, co ciągle miałam przy swojej twarzy. Nie wiedząc jak zareagować, po prostu się posłuchałam. Miałam wrażenie, że czuję rdzę i sól, jednak zignorowałam to, połykając nieznajomy płyn łyk za łykiem. W którymś momencie zostałam pozbawiona jego dopływu. Równoznaczna z tym była kolejna utrata przytomności.


*~*

Tak, tak, nie było 16 komentarzy, a szkoda. Postanowiłam jednak dodać czwarty rozdział nieco szybciej, żeby wynagrodzić co niektórym fakt, że poprzedni był bardzo krótki. Mam nadzieję, że sprostałam waszym wymaganiom. Czekam na komentarze. Again. 16 = następny.
Ponadto postanowiłam nieco porozgłaszać blog. Będziemy mieć swoje bannery. Póki co miałam czas wykonać tylko jeden, ale wkrótce powinno to się zmienić. Jeśli ktoś z was obecnych tutaj posiada inny blog, forum bądź jakąkolwiek stronę www chętną do wymiany, zapraszam do zgłaszania się w dziale "Wymiana".


Banner wygląda tak:

Zaś jego kod html:
<a href="www.allthatmattersxx3.blogspot.com"><img src="http://oi57.tinypic.com/32zuoic.jpg"></a> 

Wszystkie bannery będą umieszczane w wyżej wymienionym dziale, zaś te nowe - również prezentowane pod właśnie którymś z ostatnio dodanych rozdziałów. Jeśli uda mi się wykonać ich więcej przed opublikowaniem następnej części opowiadania - wrzucę je tutaj. No to chyba tyle. Całuski i uściski.
Jula xoxo

niedziela, 4 maja 2014

Samotny Wilk: Rozdział 3

Te oczy prześladują mnie już od kilku dni. Nie dałam rady jednak przypomnieć sobie, skąd je znam. Czuję się tak, jakbym przez jakiś czas postrzegała wszystko wokół, ale nie była świadoma tego, co się generalnie dzieje. A najgorsze jest to, że nie potrafię skupić się na tych oczach dłużej, niż na jakąś minutę. Zaraz potem moje myśli bezwiednie schodzą na całkowicie inny tor, a ja zapominam o czym rozprawiałam. Czy to nie początek amnezji?
Nie wiem jak się zachować ani co myśleć. Wiem jedynie, że nie powinnam mówić nikomu ani o swoich dziwnych snach, ani o tych tęczówkach. Z niewiadomego powodu wydawało mi się, że wiedza o tym może być niebezpieczna.
Po raz kolejny zatopiłam się w myślach, idąc szkolnym korytarzem. Nie zauważyłam wyciągniętych nóg jakiegoś chłopaka, bezwiednie potykając się o nie i upadając na ziemię. Z ust wypsnęło mi się przekleństwo, a ja szybko poderwałam się z podłogi.
- Przepraszam cię bardzo - mruknęłam, szukając spłoszonym wzrokiem twarzy poszkodowanego człowieka. Gdy już trafiłam na jego oczy, zamarłam z przerażenia, jednocześnie zachłystując się powietrzem. Uderzyła mnie czerń bijąca z jego tęczówek.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się niepewnie, podając mi moją torbę, która zleciała mi z ramienia. Nie zareagowałam jednak na jego gest, co wyraźnie go zdziwiło. - Coś nie tak? - zapytał, marszcząc brwi, a mi ten gest wydał się dziwnie znajomy.
Otrząsnęłam się z otępienia tylko po to, aby odpowiedzieć "nie", po czym grzecznie podziękowałam za pomoc i udałam się w kierunku odpowiedniej klasy. Widok zimnych, czarnych tęczówek zaczął prześladować mnie ze zdwojoną siłą.
- Nicole, prawda? - wzdrygnęłam się, słysząc nagle jego głos tuż obok mnie. Bezwiednie kiwnęłam głową, starając się nie podnosić wzroku, aby nie spotkać jego przerażających oczu. Na moje nieszczęście wchodziliśmy właśnie w wąski, najmniej uczęszczany korytarz. Nie zdążyłam zareagować, kiedy przycisnął mnie do zimnej ściany, chwytając za podbródek i zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
- Będziesz dzisiaj o osiemnastej w klasie numer dwadzieścia dziewięć. Nikomu nic nie powiesz - szepnął, a ja poczułam, że skądś znam tę dziwną sztuczkę z powiększaniem i pomniejszaniem źrenic.
- Będę dzisiaj o osiemnastej w klasie numer dwadzieścia dziewięć. Nikomu nic nie powiem - powtórzyłam, nie zdając sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół mnie.
- Własnie. Do zobaczenia - puścił mi oczko, oddalając się swobodnym krokiem w kierunku, z którego przyszedł. Zmarszczyłam brwi, nie za bardzo pamiętając, jak potoczyła się nasza rozmowa, ale po krótkiej chwili wzruszyłam ramionami i poszłam w ślady prawie poznanego chłopaka - odwróciłam się i pomaszerowałam w kierunku klasy, do której zmierzałam przed niefortunnym potknięciem się o jego nogi.

Siedziałam obok Liv - rudowłosej dziewczyny o szarych oczach i bardzo sympatycznej osobowości. Dodatkowo była dobra z historii, a tego mi było trzeba. Przy naszej pierwszej rozmowie zarzekłam się, że będę spisywała od niej jak leci na sprawdzianach, a przy odpowiedziach potrzebować będę pomocy. Nie wiem, czy wzięła to na poważnie, ale naturalnie wyraziła zgodę na ściąganie. Od razu ją polubiłam.
- Przygotowujemy się do przyszłotygodniowego sprawdzianu ze starożytności - oznajmił profesor Deriff, przebiegając zadowolonym spojrzeniem po znudzonych twarzach swych uczniów. Po krótkiej chwili milczenia odwrócił się do tablicy, chwycił kredę, zastanowił się nad czymś przez moment, zaraz zaczynając pisać.
- Erick się na ciebie gapi - mruknęła Liv, zezując w stronę dobrze zbudowanego chłopaka o nieziemskich, miodowych wręcz włosach. Zerknęłam we wskazywanym kierunku. Nasze spojrzenia skrzyżowały się przez moment, po czym Erick syknął, natychmiast przenosząc wzrok na nauczyciela. Gdy następny raz na mnie spojrzał, jego oczy wyrażały nienawiść. Pytającym wzrokiem zerknęłam na Liv, jednak ona wzruszyła ramionami, najwyraźniej tak samo zdziwiona jego zachowaniem jak ja. Postanowiłam więc skupić się na przeokropnie nudnej lekcji z nadzieją, że coś z niej wyniosę. Z trudem przychodziło mi myślenie o historii, gdy tyle rzeczy na raz działo się wokół mnie. A gdy już prawie byłam skoncentrowana na starożytności, moja rudowłosa towarzyszka jęknęła głośno, łapiąc się za głowę i upadła na podłogę zanim ktokolwiek zdołał zauważyć, że coś jest nie tak.

*~*

Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać (o ile ktoś w ogóle czekał). 16 komentarzy = następny rozdział.
Jula xx